Twórca „Charliego i fabryki czekolady” lubował się w nieco niepokojących, intrygujących wątkach. Książka Matylda również nie ustępuje w tym zakresie pola, jednak jest równocześnie ciekawą nauką o naturze ludzkiej.
Czy rodzice mogą nie wspierać dziecka?
Jak się okazuje – owszem. Kilkuletnia Matylda mieszka w rodzinie, gdzie mama i tata niezbyt się nią interesują. Nie cenią również ogromu możliwości, jaki daje nauka. Dziewczynka już od wczesnego dzieciństwa wychodzi z domu bez nadzoru i udaje się do miejskiej, biblioteki, gdzie czyta książki. Umiejętność tę posiadła jeszcze przed pójściem do szkoły, co czyni z niej wybitną jednostkę.
Jednak rodzice nie są zadowoleni z obrotu spraw. Nie traktują Matyldy dobrze, a ta mści się na nich – na przykład przynosząc do domu gadającą papugę. Dziewczynka ukryła zwierzaka i rodzice przez kilka dni byli przekonani, że ktoś włamał się do domu.
Odmieniony los – ale czy na pewno?
Wreszcie, dziewczynka trafia do szkoły. Choć wydawać by się mogło, że to najlepsze co jej się przydarzyło – nie do końca tak jest. W placówce pracuje pani dyrektor, która wprost nie znosi Matyldy i traktuje ją równie okropnie co rodzice.
Pierwszą nadzieję dziewczynka otrzymuje od nauczycielki nazwiskiem Honey. Kobieta jako pierwsza rzeczywiście interesuje się Matyldą, a wkrótce – gdy rodzice dziecka zaczynają posuwać się zbyt daleko – adoptuje ją. Książka, choć napisana w dość bajkowy sposób, ujawnia mankamenty ludzkiej natury z perspektywy niewinnego dziecka, które od samego początku jest źle traktowane.